Co powiedział sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki nastoletniemu Piotrowi Gregerowi w Krościenku?

Kim byłby obecny biskup, gdyby nie poszedł za głosem powołania? A czego nie odbierze swojej mamie? O tym dziś pomocniczy biskup bielsko-żywiecki mówił oazowiczom w Juszczynie.

Zobacz galerię zdjęć TUTAJ.

Z moderatorem ks. Sławomirem Pietraszko, moderatorką Patrycją Haltof i wszystkimi animatorami jest ich 54. Dzisiaj oazowiczów bielsko-żywieckich, przeżywających rekolekcje III stopnia Oazy Nowej Drogi w Juszczynie, odwiedził biskup Piotr Greger wraz ze swym kapelanem ks. Robertem Kasprowskim, a także ks. Andrzejem Zawadą, proboszczem juszczyńskiej parafii.

Temat rekolekcji III stopnia OND to "My" (w kontekście wspólnoty Kościoła) - po poprzedzających go tematach "Ja" (I stp. OND) i "Ty" (II stp. OND). Parę słów o wspólnotowym "My" od księdza biskupa usłyszeli także nastolatkowie.

Spotkanie rozpoczęło się od koszykarskich rzutów na sali gimnastycznej - i jak się później dowiedzieli oazowicze, nie bez powodu! Następnie biskup podzielił się swoim świadectwem oazowicza i moderatora w Ruchu Światło-Życie - zwłaszcza duszpasterza w rodzinnej gałęzi ruchu - Domowym Kościele. Na finał odpowiadał na pytania młodych. Nie mogło zabraknąć wspólnego zdjęcia i… biskupiego autografu na piłce do koszykówki.

- Osobiście wiele zawdzięczam Ruchowi Światło-Życie - także to, że dziś jestem księdzem - rozpoczął bp Piotr. - Był schyłek lat 70., kiedy rozpoczynałem swoją formację. Ten ruch mi imponował, bo ma i zawsze miał konkretny program.

Biskup mówił młodym, że sam przeszedł całą formację oazową według ówczesnego programu. Na 15-dniowych rekolekcjach I stopnia był w Koniakowie. II stopień przeżywał na ogólnopolskiej wakacyjnej oazie w Krościenku, a III - w myśl schematu 5-5-5: pięć dni w Krakowie, pięć w Kalwarii Zebrzydowskiej i pięć w Katowicach. To właśnie podczas rekolekcji w Krościenku w lipcu 1981 roku miał okazję poznać ks. Franciszka Blachnickiego, założyciela Ruchu Światło-Życie.

- Sam ten czas wspominam bardzo mile, a ojca Franciszka - jako wielką osobowość - kontynuował biskup. - Czym mi zaimponował? Był bardzo poukładany pod każdym względem. Jak powiedział, że Jutrznia jest o 7.00, to była o 7.00, a nie o 7.03. Pierwszego wieczoru po "W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego", po odśpiewaniu "Veni Creator" wszyscy ustawialiśmy zegarki. Nigdy na nikogo nie czekał. Siódma to siódma. Jak sam nam potem mówił, to wyraz szacunku wobec tych, którzy przyszli. Był bardzo wymagający wobec siebie. Uczył nas pewnej dyscypliny - i do dziś w mojej posłudze wiele temu zawdzięczam.

Biskup opowiadał o tym, jak kiedyś w czasie swoich rekolekcji w Krościenku - jako pasjonat liturgii - miał odśpiewać jeden psalm (dwa pozostałe były recytowanie). - Ćwiczyłem solidnie, bo wiedziałem, jakim perfekcjonistą ojciec Franciszek był. Wydawało mi się, że przygotowałem się perfekcyjnie. Obowiązywała nas wtedy zasada, że po modlitwie nie rozmawiamy aż do śniadania. W drodze na śniadanie ojciec Franciszek podszedł do mnie i szeptem powiedział: "Pół tonu za wysoko". Zmroziło mnie. Chyba żartuje! Potem rozmawiałem z muzycznymi. Miał rację. Osobiście mu za tę lekcję pokory dziękuję.

Bp Piotr opowiadał młodym o mniej lub bardziej znanych faktach z życia ks. Blachnickiego. Także o jego pobycie w Niemczech, gdzie znalazł się po ogłoszeniu stanu wojennego. Jego nazwisko umieszczono na liście osób do internowania. To tam za zgodą kardynała Stefana Wyszyńskiego abp Szczepan Wesoły, duszpasterz emigracji polskiej, wyświęcił dla Ruchu Światło-Życie czterech kapłanów, a wśród nich trzech pochodzących z terenu dzisiejszej diecezji bielsko-żywieckiej: z parafii na Leszczynach, Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bielsku-Białej i św. Marii Magdaleny w Cieszynie. Czwarty ksiądz pochodził z diecezji kieleckiej.

Biskup wspomniał również o trwającym procesie beatyfikacyjnym ks. Blachnickiego, o czekaniu na cud za jego wstawiennictwem i zachęcił oazowiczów do modlitwy za jego przyczyną.

Wracając do swojego świadectwa, dzielił się swoim odkryciem Domowego Kościoła, kiedy to w 1991 roku, pod koniec prowadzonej przez siebie oazy młodzieżowej, na kilka dni przed rozpoczęciem wakacyjnej Oazy Rodzin w Swarzewie został poproszony o zastępstwo tam właśnie. - W czwartym dniu się przekonałem, że to jest to, o co w Kościele chodzi. I przez kolejne 20 lat jeździłem z Domowym Kościołem na oazy wakacyjne jako moderator - wyznał biskup.

O relacjach nawiązanych w tamtym czasie biskup i małżonkowie pamiętają do dziś. W zeszłym roku po latach pojechali do Swarzewa, by tam spotkać się z gospodarzami, którzy gościli ich na letnich oazach.

- Ruch nauczył mnie samodyscypliny, ale i czegoś, co sobie ogromnie cenię do dziś - Namiotu Spotkania - osobistego spotkania z Bogiem w Jego Słowie - podkreślił podsumowując, swoje świadectwo biskup.

W drugiej części spotkania odpowiadał na przygotowane wcześniej przez oazowiczów pytania. Między innymi o typowy dzień. "Typów" jest kilka, w zależności od obowiązków w diecezji bądź episkopacie.

Młodzi prosili także o wyjaśnienie kwestii związanych z ekumenizmem, zwłaszcza o relacje z Kościołem ewangelicko-augsburskim. Pytali też o rodzinę i rodzeństwo (biskup ma mamę, siostrę i 23-letnią siostrzenicę) czy o czas wolny. I dowiedzieli się, że dla księdza biskupa, poza miesięcznym urlopem, wolnym (przynajmniej teoretycznie) jest każdy czwartek. - Zasadniczo jeżdżę wtedy do domu rodzinnego. Wśród księży mamy taką zasadę, że póki rodzice żyją, jeździmy do nich. Moja mama żyje. Dawno temu powiedziała mi, że póki żyje i póki siły jej pozwalają, będzie mi robić pranie. Nie chcę tego odbierać mamie… - wyznał biskup i opowiedział też o swojej zwyczajnej roli syna w domu, w tym o… koszeniu przydomowego trawnika i innych koniecznych pracach.

Nie zabrakło opowieści o pasji biskupa - o sporcie, zwłaszcza o koszykówce, którą trenował wyczynowo jako młody chłopak. To sport stałby się jego drogą życiową, gdyby nie usłyszał głosu Pana Boga.

Na finał zostało pytanie o to, jak rozpoznać swoje życiowe powołanie. - Rozumiem, że mówię do ludzi wierzących - uśmiechnął się biskup i podkreślił: - Powołanie, to nie jest mój pomysł na życie. To jest odkrywanie Boga we mnie. Nie to, co ja chcę, ale to, co Bóg ma dla mnie. Masz gotowy scenariusz, a na modlitwie odkrywasz, że Pan Bóg ma inny plan... Powołania się nie rozumie. Powołanie się zawierza - dodał bp Greger, ukazując sens samego słowa "po-wołanie": jest ten, kto woła: Bóg, i ten, kto słyszy wołanie: człowiek. Zaprosił młodych, by na modlitwie nasłuchiwali, co mówi do nich Pan Bóg, do czego zaprasza, zachęca. - Jak ktoś się pomyli ze swoim powołaniem, to będzie się męczył całe życie - zaznaczył.

Na zakończenie spotkania oazowicze wręczyli biskupowi słodki upominek i noszony przez nich identyfikator w kształcie owieczki z wypisanym imieniem.

bielsko.gosc.pl