Z poświęceniem karmiły, opatrywały, przygarniały. Kto? Siostry zakonne podczas powstania warszawskiego.

Tekst Agaty Puścikowskiej "Powstańcze siostry", otwiera ostatni lipcowy numer tygodnika "Gość Niedzielny". Czytamy:

Od sierpnia do października 1944 r. zakonnice z dziesiątków warszawskich domów i z przeróżnych zgromadzeń bez rozgłosu dokonywały rzeczy niemożliwych i heroicznych. Ich postawa, historie i dramatyczna powstańcza codzienność nie przebiły się jednak do szerokiej świadomości społecznej. Dlaczego? Po pierwsze, ze względu na zakonną skromność: po co mówić o bohaterstwie, gdy trzeba działać? Po drugie, po powstaniu siostry musiały ratować dobytek, utrzymać się w trudnym okresie, więc nie starczało czasu na spisywanie wojennych doświadczeń, gdy były jeszcze świeżo w pamięci. Po trzecie, szalała komuna. Zgromadzenia i tak były często prześladowane, siostry bały się więc mówić głośno o działaniach wojennych, najczęściej przecież w powiązaniu z AK. I po czwarte, gdy w końcu przyszedł czas na mówienie o powstaniu, w pierwszej kolejności robili to mężczyźni, którzy opowiadali… o mężczyznach. Czas odkrywania bohaterstwa, jakim wykazały się kobiety podczas wojny, nadszedł stosunkowo niedawno.

Siostry zakonne w powstaniu warszawskim ratowały, żywiły, opatrywały. Większość z nich więc uczestniczyła w konspiracji. Ich liczba jest ogromna, choć niepoliczalna, bo po prostu często działały w ukryciu.

O udziale w niedzielnej Mszy św. podczas wakacji pisze ks. Adam Pawlaszczyk:

Wakacyjne wyjazdy sprawiają, że nie zawsze mamy możliwość uczestniczenia w niedzielnej czy świątecznej Eucharystii. Czy to oznacza, że automatycznie skazani jesteśmy na popełnienie grzechu ciężkiego?

Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił na nią wielu gości. Kiedy nadeszła godzina rozpoczęcia, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym, że uczta jest gotowa. Wtedy po kolei zaczęli się wszyscy wymawiać. Pierwszy kazał powiedzieć, że kupił pole. Drugi, że kupił pięć par wołów i chce je wypróbować. Trzeci się ożenił. Nie przyjdą zatem na ucztę. Ta znana wszystkim przypowieść z Ewangelii według św. Łukasza brzmi dzisiaj jakby szczególniej. Statystyki uczestnictwa w niedzielnej Eucharystii nie wyglądają najlepiej, a katecheci biją na alarm, że przygotowując dzieci do Pierwszej Komunii Świętej, zauważają coraz więcej siedmiolatków, które prawdopodobnie nigdy wcześniej nie były w kościele.

Owszem, mamy problem z obowiązkiem uczestnictwa w niedzielnej Eucharystii. Ale nie, ten tekst nie jest poświęcony tym, którzy Mszy św. unikają. Raczej tym, którzy chcieliby w niej wziąć udział, a nie mogą. I w związku z tym zadają pytanie, czy popełnili grzech. Nie bez przyczyny temat pojawia się w środku wakacji.

Probematykę powołań kapłańskich we Włoszech podejmuje Beata Zajączkowska:

Trzej rodzeni bracia zostali we Włoszech kapłanami tego samego dnia. Powołań jednak brakuje i Kościół na Półwyspie Apenińskim mierzy się z pytaniem: czy mogą istnieć parafie bez księży?

W książeczce do nabożeństwa Agne- se De Angelis przechowuje wytartą kartkę z modlitwą, którą odmawiała każdego dnia, odkąd na świat przyszło pięciu jej synów: „Panie, weź któreś z mych dzieci na kapłana”. Bóg jej wysłuchał i w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa w katedrze w Salerno święcenia przyjęło trzech z nich: 34-letni Roberto oraz 30-letni bliźniacy Carmine i Ferdinando. O wytrwałej modlitwie swej mamy dowiedzieli się niedawno. – W domu rodzinnym odkryłem wartości chrześcijańskie i wraz z codziennym chlebem karmiony byłem Ewangelią. Patrzyłem na miłość rodziców i fascynowało mnie życie małżeńskie, byłem nawet zaręczony. Jednak ostatecznie wybrałem kapłaństwo – wyznaje Roberto. Jego decyzja zaskoczyła rodzinę. – Po skończeniu studiów na uniwersytecie w Neapolu pracował i nie dawał żadnych znaków powołania, chyba że za taki uznać aktywne włączenie się w życie parafialne, pracę z trudnymi dziećmi w oratorium i codzienną godzinę adoracji przed Najświętszym Sakramentem – mówi jego starszy brat Salvatore, żonaty, ojciec trojga dzieci. Roberto najpierw wstąpił do jezuitów, jednak po roku formacji postanowił przenieść się do metropolitalnego seminarium św. Jana Pawła II. Tam najpierw dołączył do niego Ferdinando (który o kapłaństwie mówił od najmłodszych lat), a potem także Carmine. – Bracigliano, skąd pochodzimy, to niewielkie miasteczko. W 2010 r. zainicjowano tam wieczystą adorację w intencji powołań. Mój dyżur przez lata przypadał w nocy z soboty na niedzielę. Tam na kolanach utwierdziło się moje powołanie – wyznaje Ferdinando.

Zapraszamy do lektury "Gościa Niedzielnego" i do odwiedzenia portalu gosc.pl.